Coraz więcej Polaków składa skargi na prywatne przychodnie, które zamiast obiecywanej jakości oferują pośpiech, automatyzm i brak empatii. Wizyty trwają po kilka minut, a rachunki sięgają kilkuset złotych. Rzecznik Praw Pacjenta i UOKiK zapowiadają kontrole największych sieci, które według wielu pacjentów zaczęły przypominać korporacje nastawione wyłącznie na zysk.
Krótka wizyta, wysoki rachunek
Pacjenci, uciekając przed długimi kolejkami w publicznej służbie zdrowia, coraz częściej wybierają prywatne gabinety. Czekanie u endokrynologa ponad 200 dni czy półtora roku na wizytę w poradni genetycznej dla dzieci to codzienność, która wypycha ludzi w stronę komercyjnej medycyny. Problem w tym, że prywatna wizyta często okazuje się rozczarowaniem — trwa kilka minut, kończy się receptą i paragonem na 300 zł. Niektórzy pacjenci relacjonują sytuacje rodem z groteski: okulista każe zmierzyć rozstaw źrenic linijką, a placówki doliczają opłaty za przyniesione wyniki badań. To codzienność, która budzi złość i poczucie bezsilności.
System pod lupą urzędów
Zgłoszenia trafiają do Rzecznika Praw Pacjenta i UOKiK, które sprawdzają, czy największe sieci nie faworyzują pacjentów płacących jednorazowo kosztem tych z abonamentem. Jeśli zarzuty się potwierdzą, grożą kary sięgające 10 procent rocznego obrotu. Pacjenci zarzucają lekarzom brak zaangażowania, a sieciom – model działania przypominający fabrykę, w której liczy się liczba wizyt, nie ich jakość. To paradoks współczesnej medycyny prywatnej: miała być alternatywą dla niewydolnego systemu publicznego, a coraz częściej powiela jego wady, tylko w droższej odsłonie.